Monika miała dopiero dziewiętnaście lat. Malutka, 150 cm, z krótkimi czarnymi włosami i wiecznym cieniem farby pod paznokciami po zajęciach na ASP. Nie nosiła bielizny… Nigdy jej nie lubiła. Jej cipka była zawsze „prawdziwa” – nieogolona, pachnąca ciałem, wilgotna, choć sama jeszcze nie wiedziała, co tak naprawdę ją kręci. „Może dziewczyny? Może chłopcy? A może… nikt? Może jestem jak to się teraz mówi? Sapioseksualna??” – zastanawiała się.
Wyjazd na plener artystyczny do Wieliczki miał być kolejnym punktem w studenckim kalendarzu. Komora Weimar, potężna sala wykuta w soli, z żyrandolami i kaplicą w tle – miejsce piękne, ale też duszne, jakby przesiąknięte czymś starszym niż samo miasto.
Monika, idąc korytarzem, zgubiła grupę. Latarka w telefonie oświetlała połyskliwe ściany. W ciszy słyszała tylko krople skapujące ze stropu.
I wtedy poczuła oddech.
Za sobą. Głęboki, szorstki, jakby ktoś całe życie wdychał solny pył.
Odwróciła się – nikogo.
Ale kiedy dotknęła solnej ściany, sól była… ciepła. A spod niej jakby wysunęła się dłoń – duża, spracowana, zgrubiała. Oplotła jej nadgarstek i przyciągnęła do siebie.
– „Kto tu…?” – zająknęła się, ale słowa odbiły się echem, dzieląc na dziesiątki głosów.
Z ciemności wyłoniła się sylwetka górnika. W połowie materialny, w połowie przezroczysty, jakby utkany z pyłu soli i potu. Miał na sobie tylko stary skórzany pas, reszta ciała naga, muskularna, pobrużdżona bliznami. A między udami – ciężki, nabrzmiały członek, pulsujący światłem jak solna lampa.
Monika nie potrafiła się ruszyć. Ale też nie potrafiła oderwać wzroku…
Gdy podniósł ją i przycisnął do ściany, sól wbiła się w jej plecy, zostawiając miliony iskierek na skórze.
– „Oddaj mi swój głos i swoje ciało, dziewczynko…” – warknął duch. – „Twoje krzyki potrzebne są temu miejscu.”
Jego palce sięgnęły między jej uda. Monika drgnęła, bo wargami sromowymi dotknęła nagiej, solnej skóry. Czuła jak kryształki drażnią jej łechtaczkę, piekąco i słodko jednocześnie.
– „Aaaah!” – krzyk odbił się od ścian, niósł się korytarzem, wracał zwielokrotniony.
Duch uniósł ją i wbił się w nią na raz – brutalnie, bez ostrzeżenia. Jej cipka, gorąca i nieprzyzwyczajona, zacisnęła się na nim. Monika jęknęła głośno, sól wbijała się w jej uda, a echo rozchodziło się jak chór jęków.
Każdy ruch był dziki, zwierzęcy. Penis górnika pulsował jak żywy kryształ, a kiedy ocierał się o jej wnętrze, miała wrażenie, że światło rozszerza się w niej. Z każdym wbiciem czuła gorąco, a na jej ciele pojawiały się białe smugi soli – jakby wypalał na niej piętno.
Monika zacisnęła nogi wokół jego bioder, trzęsła się cała, kiedy fala orgazmu porwała ją niespodziewanie. Krzyczała – jej głos mieszał się z echem, zamieniając w coś nadludzkiego.
A kiedy on doszedł – jego sperma też była niezwykła. Była to świetlista, gęsta mgła, która wypełniła jej wnętrze, parząc i jednocześnie nasycając czymś, czego nigdy wcześniej nie czuła.
Kiedy opadła na solną podłogę, duch uśmiechnął się szeroko
Monika, dysząc, uświadomiła sobie tylko jedno: nigdy żaden człowiek jej nie dotykał w taki sposób. Żadne dziewczyny, żadne chłopaki. Tylko duch. Tylko to, co niewidzialne.
Wieczorem, gdy wróciła do hostelu, miała wrażenie, że sól wciąż błyszczy między jej udami. Wzięła prysznic, ale echo jęków z kopalni brzmiało jej w uszach.
I myśl, która nie chciała jej opuścić:
– Duchy są moje!
Dodaj komentarz