Restauracja „Éros” nie miała reklamy. Nie potrzebowała. Rezerwacje przyjmowano z polecenia – szeptem, przez zamknięte kręgi smakoszy, którzy wiedzieli, że tu nie chodzi tylko o jedzenie.
Bo tu dania nie tylko nasycały. One rozbrajały od środka.
A wszystko zaczynało się w kuchni.
Lena, szefowa, legenda. Z włosami spiętymi w niedbały kok, pachnąca wanilią, szałwią i… czymś więcej. Czymś biologicznym. Instynktownym. Czymś, co powodowało, że goście po posiłku wychodzili z drżeniem rąk i lepkimi majtkami.
Jej sekret?
Każde danie zawierało odrobinę jej.
Nie metaforycznie. Fizycznie. Jej pot. Jej śluz. Jej orgazm.
Deser pierwszy: Crème Brûlée
Karmelizowana skorupka pękała pod łyżeczką z dźwiękiem, który przypominał trzask pękających majtek. Pod spodem — kremowy środek. Wanilia, szafran… i coś jeszcze.
Bita śmietana doprawiona kilkoma kroplami jej własnej wilgoci.
Zbieranej o poranku, po masturbacji w chłodnym wnętrzu chłodni.
Goście nie wiedzieli. Ale ich ciała wiedziały.
Ich języki reagowały. Mięśnie brzucha napinały się. Krew odpływała. Soki wracały.
To nie był deser. To był feromon na srebrnej łyżeczce.
Danie główne: Filet z jelenia
Krucha dziczyzna w sosie bordelaise, redukowanym godzinami… a w ostatnich minutach Lena dodawała to, co właśnie zebrała – gęsty, przezroczysty śluz ze swojej pochwy, pobudzony szybkim palcowaniem nad garnkiem.
Sos ciemniał. Smak pogłębiał się. A kiedy lizała drewnianą łyżkę i kiwała głową z aprobatą, wiedziała, że to będzie danie, które położy mężczyznę na kolana.
Finał kolacji: Dominik
Dominik był krytykiem. Znanym. Wulgarnym. Seksownym.
Przyszedł z rezerwacją na „menu degustacyjne”. W garniturze. Z notatnikiem. Z ego.
Ale po trzecim daniu jego oddech był urywany. Po czwartym – ręka ześlizgiwała się z widelca. A gdy spróbował sufletu…
…dreszcz przetoczył mu się przez całe ciało.
Czekolada, chili i coś… mineralnego. Cielesnego.
Piana z białek ubita na esencji kobiecego napięcia.
– Co pani… – jęknął, z trudem.
Lena uśmiechnęła się i rozpięła fartuch.
– Jeszcze jeden deser. Podawany tylko w kuchni.
Kuchnia: danie z szefowej
Blat marmurowy był chłodny, gdy Lena oparła się o niego nagim tyłkiem. Jej palce przesunęły się między udami. Wargi sromowe — nabrzmiałe, wilgotne, rozchylone. Śluz błyszczał w świetle halogenów.
Zsunęła palcem kilka kropli do srebrnej łyżeczki i podała ją Dominikowi.
— Degustuj. To baza.
Nie czekała na jego reakcję. Odsunęła miski, patelnie i przyprawy, po czym podniosła się na blat, uginając kolana.
Dominik zbliżył się, nie mogąc już zapanować nad erekcją. Lena objęła jego kutasa dłonią, smarując go resztką sosu z własnych soków.
Wszedł w nią bez oporu.
Cipka była gorąca, rozciągnięta, lepiąca.
Z każdą penetracją z niej ściekała esencja na marmur.
Jej mięśnie zaciskały się w rytm cięcia noża kucharza, który obok kroił pietruszkę na zupę dnia.
Lena jęczała w rytm kuchennego metronomu. Pot mieszał się z przyprawami. Jej piersi uderzały o jego tors. A jego członek coraz głębiej zanurzał się w miejscu, z którego rodziło się menu.
– Szybciej… teraz… tak… – szepnęła. – Zrób mi danie główne.
I zrobił. Wystrzelił w niej z całą siłą degustacyjnej ekstazy. A ona przyjęła to jak składnik.
Epilog: Nowa karta
Następnego dnia na winietce pojawiła się nowa pozycja:
„Menu Szefowej – dostępne tylko po zamknięciu kuchni”
Cena?
Nie podano.
Tylko adnotacja:
„Płatność przyjęciem – ust, dłoni, ciała. Tylko dla smakoszy.”
Zaś Lena szeptała do kelnerki, która patrzyła na nią przez dziurkę od klucza:
— Jutro twoja kolej. Masz ładny język. Pokaż mi, jak nim ubijasz pianę.
Dodaj komentarz