Samolot linii Wizz Air z Katowic-Pyrzowic do Londynu Luton unosił się w chmurach, a Marek, dwudziestopięcioletni programista, przeglądał nerwowo film, nie mogąc skupić uwagi. Jego spojrzenie co chwilę błądziło ku przechodzącej alejką stewardessie – Inez. Miała kruczoczarne włosy związane w surowy kok, oczy jak ciemny aksamit i usta o kształcie, który budził natychmiastowe, nieprzyzwoite fantazje. Jej biodra kołysały się pod dopasowanym granatowym uniformem z hipnotyzującą gracją.
Gdy po raz trzeci podała mu colę, ich palce się mimowolnie zetknęły. W jej spojrzeniu błysnęło coś więcej niż służbowa uprzejmość – ciekawość, może wyzwanie. „Wszystko w porządku?” – zapytała głosem niskim, ciepłym jak bursztynowa whisky. „Tak, dziękuję” – wydukał Marek, czując, jak gorąca fala zalewa mu twarz i kark. Jej zapach – nuta drzewa sandałowego i czystej skóry – zawisł w powietrzu, gdy odeszła.
To wystarczyło. Obraz jej dłoni na koszu z napojami, wspomnienie bioder poruszających się tuż obok jego ramienia, wyobrażenie, jak ten niski głos brzmiałby w ekstazie… Potężna, niekontrolowana fala pożądania uderzyła w Marka. Oparł głowę o zagłówek, przymknął oczy. Pod cienkim, szarym kocem podróżnym jego dłoń zsunęła się po brzuchu. Naprężony materiał spodni nie pozostawiał złudzeń co do jego stanu. Ostrożnie, z udawanym znużeniem, odpiął guzik, rozsunął zamek. Ciepło jego dłoni objęło twardego, pulsującego członka. Pierwsze, ciche westchnienie wydobyło się z jego ust, zagłuszone szumem silników.
Wykorzystał wibracje maszyny jako rytmiczny akompaniament. Kciuk zataczał kręgi na nabrzmiałej żołędzi, zebranej precyzyjnie w napletku. Palce zacisnęły się mocniej wokół trzonu, prowadząc rytmiczne, coraz szybsze ruchy od nasady ku główce. Wyobrażał sobie, że to jej dłoń – pewna, doświadczona. Wyobrażał sobie te aksamitne usta obejmujące go, język wirujący wokół czubka. Pod kocem biodra Marka unosiły się niemal niezauważalnie, poddając się narastającej presji. Każdy nerw w jego ciele zdawał się kierować ku punktowi, gdzie dłoń spotykała rozpalone ciało. Pot perlił mu się na skroniach, szczęka zaciśnięta, by stłumić jęki. Fala rozkoszy rosła, nieubłagana, niepowstrzymana – ciasny tunel, w którym świat zwężał się do pulsującego uczucia w kroku. Nagle – gwałtowny skurcz, jak uderzenie pioruna w kręgosłup. Ciało sztywno wygięte w fotelu, palce wpiłe w udo. Pod kocem, w cieple i ciemności, gorący wytrysk spłynął gęstymi strugami na jego brzuch i dłoń, pulsując w takt ostatnich spazmów rozkoszy. Oddychał ciężko, oszołomiony, wstydem i ekstazą mieszającymi się w gardle.
Gdy otworzył oczy, zastygł. Inez stała tuż obok, pochylona lekko, by podnieść porzucone opakowanie po słuchawkach. Jej wzrok – przenikliwy, niemal rozbawiony – spoczął na jego rozpalonej twarzy, potem na kocu przykrywającym jego biodra, gdzie wilgoć musiała być aż nadto widoczna. Uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie. „Proszę pana…” – szepnęła, kładąc na jego podłokietniku małą, białą karteczkę z napisem: Toaleta z tyłu. 5 minut. Serce Marka zamarło, a potem zabiło jak młot.
Drżącymi dłońmi zebrał się, czując lepką mokrość na skórze. W ciasnej przestrzeni toalety, rozświetlonej niebieskawym światłem, czekała. Zapach jej perfum zmieszał się z lotniczą sterylnością. Nie było słów. Jej dłonie, pewne i zdecydowane, rozpięły jego spodnie, spuszczając je poniżej bioder. Jej wzrok spoczął na jego członku, wciąż wilgotnym, ale ponownie twardniejącym pod jej spojrzeniem. „Taki niespokojny pasażer…” – mruknęła, klękając przed nim na wąskiej podłodze. Jej język – długi, giętki, nieprawdopodobnie umiejętny – opłynął żołądź, zebrał resztki jego własnej esencji, a potem zanurzył się głęboko wzdłuż żyły na spodzie trzonu. Jej usta, miękkie a zarazem silne, objęły go całkowicie, ssąc z głębi gardła. Ręce masowały jego jądra z czułą precyzją. Marek oparł się o drzwi, głowę odrzuconą do tyłu, wchłaniany przez wir rozkoszy, którą znał już przed chwilą, ale która teraz, poddana jej mistrzowskiej kontroli, była stokroć potężniejsza, ostrzejsza, bardziej paląca. Rytm był hipnotyzujący – głębokie zanurzenia, ssąca próżnia, płynne wycofanie z językiem muskającym czubek. Czuł, jak granica się zaciera, jak fala zbiera się w jego podstawie, nieuchronna. „Inez… zaraz…” – zdołał wyszeptać. Ale ona przyspieszyła, jej oczy spotkały jego wzrok, pełne wyzwania i zwierzęcej satysfakcji. To spojrzenie, połączone z niebiańskim uciskiem jej gardła, przepołowiło go. Krzyknął, głucho, wibrująco, tłumiony przez hałas samolotu. Wytrysk był gwałtowny, obfity, pulsujący wprost w jej ciepłe, przyjmujące gardło. Połknęła bez wysiłku, jej język zbierając ostatnie krople z jego drgającej żołędzi.
Podniosła się, wyprostowała uniform. Wyciągnęła chusteczkę, delikatnie otarła kącik swoich ust, potem jego krocze. Jej uśmiech był teraz pełny, tajemniczy i władczy. „Miłego pobytu w Londynie, panie Marek” – powiedziała, otwierając drzwi. „I uważaj na turbulencje… mogą być zaskakujące.” Zanim wyszedł, oszołomiony, szczęśliwy, czując zapach jej perfum na swojej skórze, dodała jeszcze, szepcząc mu do ucha: „Do zobaczenia na trasie powrotnej?”
Dodaj komentarz