Wnętrze duszne od zapachu rozpuszczalników, kobiecego potu i porzuconego wina. Terpentyna. Tuberoza. I coś jeszcze — zapach wilgoci pomiędzy udami, który unosił się z ciał podgrzanych sierpniowym zmierzchem i napięciem, które z każdą minutą przestawało być tylko grą.
Siedem dziewczyn.
Niemal nagie ramiona. Skóra błyszcząca od ciepła. Ciała rozleniwione pozą, ale napięte pod powierzchnią jak struny. Pośrodku – płótno, na którym butelka z niedopitym Shiraz, zataczała krąg w rozlanej czerwieni. Symbol. Pretekst. Zapalnik.
Weronika, ubrana tylko w podwinięty t-shirt bez stanika, przeciągnęła językiem po szyjce butelki. – Zasady są proste. Kogo wskaże, zdejmuje. Kto nie – zostaje naszym modelem. Ale nago.
Pierwszy obrót.
Szklane dno butelki zatrzymało się na Oli. Cisza. Drżenie palców. Rozpina spódnicę. Materiał zsunął się na podłogę, odsłaniając biodra i czarny tatuaż prowadzący w dół – jak strzałka. Bez majtek. Ciało gotowe, podniecone już samym byciem widzianą.
Drugi obrót.
Zuzia – bielizna różowa, napięta na nabrzmiałych wargach sromowych, przez które już przebijał ślad wilgoci. Jej skóra, ciemniejsza, napięta, lśniąca. Spojrzenia mieszają się z pożądaniem. Ktoś sapie. Ktoś ściska uda.
Trzeci. Marta.
Odpina stanik. Piersi – małe, sterczące, z sutkami twardymi jak guziki od fartucha. Nie ukrywa ich. Wręcz przeciwnie – prostuje się, wypina. Na jej brzuchu pojedyncza kropla potu – spływa między żebrami, znika w cieniu pępka.
Czwarty.
Kasia się przewraca, śmieje zbyt głośno, odsłaniając wilgotne stringi. Na materiale – wyraźna plama. Nie ze strachu. Ze śluzu. Ktoś klęka między jej nogami. Palce suną po udach. Gdy dotykają jej cipki, nie protestuje – tylko rozkłada nogi szerzej.
W kącie Weronika łapie Maję za kark i wbija ją w regał. Ich języki mieszają się w dzikim, brutalnym pocałunku. Ręce przesuwają się po plecach, po pośladkach, po udach. Ktoś przewraca słoik z pędzlami. Głośno. Ale nikt nie patrzy.
Butelka już nikogo nie obchodzi.
Rozpęd – bez granic
Pracownia zanurza się w półmroku. Światło uliczne wpada przez żaluzje, tnąc scenę jak kadry filmu. Ciała się plączą. Jęki mieszają się z chichotem. Dłonie zagłębiają się między uda. Usta ssą piersi. Kciuki naciskają łechtaczki. Palce wchodzą do wnętrz.
Na stole Weronika. Rozłożona, obnażona, spocona. Jej nogi szeroko rozwarte. Pomiędzy nimi Zuzia – jej język zlizuje każdy centymetr łechtaczki, ssie ją, masuje, aż pulsuje jak serce. Dłoń Mai – w środku. Głęboko. Dwa palce. Potem trzy. Wilgoć aż kapie na stół.
– Jeszcze… głębiej… – jęczy Weronika. I dostaje to, o co błaga.
Na ścianie – uderzenia bioder
Kasia oparta o beton. Jej nogi oplatają biodra Oli, która pieprzy ją palcami z impetem, wciskając się aż do kości. Kasia gryzie ramię, jej oczy wywracają się do tyłu, łechtaczka pulsuje pod kciukiem. Ich piersi zderzają się z każdym ruchem.
Fala zbliża się. Skurcze.
Kasia squirtuje. Prosto na nogi Oli. Rozlewa się po podłodze.
Środek sali – trójkąt
Marta klęczy. Agata leży pod nią, a ich języki stykają się nad ciałem Julii – rozłożonej na plecach, z mokrą cipką rozchyloną przez dwa palce. Julia wiła się, krzyczała, jej ciało było plątaniną nerwów. Dwie głowy zanurzone między jej udami. Jedna lizała łechtaczkę. Druga – wpychała język do pochwy.
Julia eksplodowała. Wstrząsy szarpały nią jak atak. Skurcze przerywały jej oddech. Całe jej ciało w drgawkach.
Finał – krzyk zbiorowy
Gdy Weronika doszła, jej cipka zacisnęła się na dłoni. Cała drżała. Palce Mai były w niej po knykcie. Zuzia nie przestała lizać. Weronika wygięła się na stole jak łuk, krzycząc. W tym samym momencie dziewczyny w całej pracowni poszły za nią.
Jeden wspólny orgazm. Jęki, westchnienia, drgawki. Farba rozlana. Pot na podłodze. Wino pomieszane z kobiecym śluzem.
Sztaluga upadła. Nikt się nie ruszył.
Cisza jak po performance
Oddechy powoli cichły. Szkice na podłodze. Ubrania porozrzucane. Na ścianach cienie ciał. Na płótnach – kształty stworzone nie pędzlem, ale językiem, palcami, cipkami.
Julia, leżąc z głową na kolanach Marty, szepnęła:
– To było lepsze niż cała komisja dyplomowa.
A na podłodze, w świetle latarni, błyszczała kałuża czerwonego wina. Gęsta. Lepka. Jak krew. Jak dowód.
Performans skończony. Ale głód sztuki nie minął…
Dodaj komentarz