Był ciepły, wrześniowy wieczór w Tarnowskich Górach. Park miejski, otoczony wysokimi kasztanowcami, tonął w złocistych promieniach zachodzącego słońca. Marysia, 22-letnia studentka filologii, szła wąską alejką, jej trampki cicho szurały o żwirową ścieżkę. Miała na sobie lekką, zwiewną spódnicę w kwiaty i biały top, który delikatnie opinał jej smukłą sylwetkę. W torbie niosła książkę – tomik poezji Baudelaire’a – ale tego wieczoru jej myśli były dalekie od lektury.
Znalazła swoją ulubioną ławkę, ukrytą w zacisznym zakątku parku, gdzie stare drzewa tworzyły naturalną zasłonę. Usiadła, rozkładając spódnicę na drewnianych listwach, i rozejrzała się. Park był niemal pusty – tylko w oddali spacerowała starsza para, zbyt daleko, by zauważyć jej obecność. Czuła lekkie mrowienie w żołądku, mieszankę ekscytacji i zakazanego dreszczyku. To miejsce zawsze budziło w niej uczucie wolności, a dziś coś pchało ją, by pójść o krok dalej.
Marysia odchyliła się na ławce, opierając plecy o chłodne drewno. Jej dłoń powoli zsunęła się na udo, delikatnie unosząc brzeg spódnicy. Poczuła ciepło własnej skóry pod palcami, a jej oddech stał się głębszy. W głowie miała obrazy z erotycznego opowiadania, które czytała poprzedniej nocy na Fanoperze – gorące, pełne namiętności sceny, które rozpaliły jej wyobraźnię. Postanowiła poddać się tej chwili, tu i teraz.
Rozchyliła lekko uda, czując, jak delikatny wiatr muska jej skórę przez cienkie, bawełniane majtki. Jej palce powędrowały tam, gdzie pulsowało ciepło – najpierw powoli, niemal nieśmiało, przesunęła dłonią po materiale, czując wilgoć, która zdradzała jej podniecenie. Jej łechtaczka, wrażliwa na każdy dotyk, zareagowała natychmiast, gdy zaczęła ją delikatnie masować przez tkaninę. Marysia zamknęła oczy, oddając się rytmowi własnych ruchów. Jej oddech przyspieszył, a w uszach szumiał wiatr, mieszając się z odległym śpiewem ptaków.
Zsunęła majtki nieco niżej, by mieć lepszy dostęp. Jej palce, teraz bezpośrednio na skórze, zaczęły krążyć wokół łechtaczki, drażniąc ją z precyzją, którą znała tylko ona sama. Każdy ruch był jak iskra, rozpalająca coraz większe fale przyjemności. Marysia przygryzła wargę, starając się nie wydać dźwięku, choć jej ciało drżało z narastającego napięcia. Wyobrażała sobie, że jest obserwowana – nie przez nikogo konkretnego, ale przez samą atmosferę parku, jakby drzewa i wiatr były świadkami jej sekretu.
W pewnym momencie jej druga dłoń zsunęła się niżej, badając wejście do pochwy. Była wilgotna, gotowa, a delikatne pchnięcia palców tylko wzmogły uczucie gorąca, które rozlewało się po jej ciele. Marysia przyspieszyła, skupiając się na łechtaczce, krążąc wokół niej coraz szybciej, aż poczuła, że zbliża się do krawędzi. Jej biodra uniosły się lekko z ławki, a mięśnie napięły się w oczekiwaniu. Gdy orgazm w końcu ją dopadł, był jak fala – intensywny, ale cichy, jakby stworzony tylko dla niej. Z jej ust wyrwał się ledwie słyszalny jęk, który zagłuszył szelest liści.
Marysia została na ławce jeszcze chwilę, oddychając głęboko, czując, jak jej ciało powoli wraca do równowagi. Wstała, poprawiając spódnicę, i uśmiechnęła się do siebie. Park wciąż wyglądał tak samo – spokojny, niewinny – ale ona czuła się, jakby właśnie odkryła jego nowy, sekretny wymiar. Wróciła alejką do domu, z tomikiem Baudelaire’a w torbie i lekkim rumieńcem na twarzy.
Dodaj komentarz