Zuzanna nigdy nie była kobietą, za którą mężczyźni odwracali się na ulicy. Szerokie biodra, płaska klatka piersiowa, wysoka sylwetka o nieco niezdarnym chodzie, okulary w grubych oprawkach i dwa cienkie warkocze, które nosiła jakby uparcie chciała zatrzymać w sobie resztki szkolnej młodości. W oczach ludzi była „miła, ale bez fajerwerków takie 5.5/10”.
Właśnie dostała swoją pierwszą poważną pracę – na plakietce wpiętej w jej koszulę widniał napis: „Młodszy Korektor – Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych w Warszawie.”
Brzmiało dumnie, ale w praktyce oznaczało ślęczenie godzinami przed monitorem, sprawdzanie, czy to, co zaraz pójdzie w druk, nie ma literówki czy krzywego znaku wodnego.
Życie prywatne Zuzanny wyglądało równie bezbarwnie. Seks? Był.
Ale taki… techniczny. Stosunki z kolegą z osiedla, które odbywały się prawie zawsze w sobotę, w tym samym łóżku, w tej samej pozycji, bez gry wstępnej, bez języka, bez eksplozji. Nikt nigdy nie całował jej TAM. Nikt nie smakował jej łechtaczki, ani nie pieścił warg sromowych. O lizaniu odbytu nie wspominając. To był obcy świat – taki, o którym czasem czytała w Internecie, na Fanoperze, ale nigdy nie miała z nim kontaktu w realu.
Tamtego wieczoru dostała nocną zmianę. W drukarni panował jednostajny, hipnotyzujący huk maszyn. Monitor przed nią wyświetlał nową serię znaczków – wierzbę płaczącą na tle błękitnego nieba.
Ziewnęła, poprawiając okulary.
I wtedy… go zobaczyła!
Na ekranie programu, którego używała codziennie, pojawił się mały, pulsujący na czerwono przycisk z napisem: EDYTUJ.
Zmarszczyła brwi. Kliknęła.
Okazało się, że przycisk pozwala wgrać plik tuż przed wydrukiem. W rogu ekranu pojawił się groźnie wyglądający, czerwony napis: „Używać tylko w nadzwyczajnych przypadkach!”
„Ciekawe, co by było, gdyby tę wierzbę rzewnie płaczącą, zastąpić czymś bardziej wesołym? Jakaś palma czy choćby kurwa jej mać, stokrotka??” – pomyślała, uśmiechając się pod nosem. „Nieee… wylecę z roboty.”
Poszła na papierosa.
Noc była ciepła, pachniała kurzem, smarem i farbą drukarską, a gdzieś w tle dudniły wielkie bębny maszyn. Zaciągnęła się głęboko i wtedy coś w niej kliknęło.
Może to ta nocna samotność, może monotonia życia, a może po prostu nagły kaprys?
Zuza nie wróciła prosto do swojej kanciapki, skręciła do łazienki. Zatrzasnęła się w kabinie, podciągnęła spódnicę. Majtki zsunęła w dół z cichym szelestem. Ręka sięgnęła do torebki, wyjęła nowiutkiego iPhone’a 15 Pro.
Zrobiła jedno zdjęcie. Potem drugie – bliżej.
Jej cipka, gładko ogolona dzień wcześniej, różowa, lśniąca od wilgoci, w obiektywie wyglądała naprawdę… apetycznie! Zrobiła makro. Tak blisko, że widać było każdą fałdkę, każdy połysk. Dlaczego, kurwa, nikt jej nie liże?!
Serce waliło jej jak młot. Wracając do stanowiska, czuła, że kolana ma miękkie, a między udami dziwne pulsujące ciepło.
Usiadła. Kliknęła EDYTUJ.
Wybrała folder ze zdjęciem.
— „Czy zapisać plik?” — zapytał komputer.
— „Jeszcze się kurwa pytasz?!” — szepnęła, naciskając „Tak”.
Na ekranie pojawił się komunikat:
Zdjęcie zostało zastąpione. Drukarnia wznawia pracę.
Gdzieś za ścianą bębny znowu zahuczały, wyrzucając w siebie kolejne kolorowe arkusze. Huk maszyn mieszał się z przyspieszonym oddechem Zuzanny.
Do rana pracowała jak zwykle, ale w głowie miała tylko jedną myśl.
Ta wytwórnia drukuje dziesięć milionów znaczków na dobę.
Dziesięć milionów małych, idealnych odbitek jej cipki – rozesłanych na kopertach i kartkach pocztowych po całym kraju. Lizanych przez tysiące języków…
Zuza wracała do domu z szerokim uśmiechem na twarzy. Naprawdę nie przypuszczała, że potrafi uśmiechać się aż tak szeroko…
Dodaj komentarz