Marek, trzydziestotrzyletni informatyk z Sosnowca, mężczyzna o posturze niedźwiedzia i duszy romantyka, po raz kolejny przeglądał puste konwersacje w aplikacji randkowej. Jego ostatni związek, z Karolinką, rozpadł się pół roku temu przez jego wycofanie i jej potrzebę ciągłego dopływu adrenaliny. Był heteroseksualny, to wiedział na pewno. Pociągały go kobiety, ich zapach, kształty, śmiech. Miał jednak sekret, głęboko ukrytą, wstydliwą fascynację, która nie mieściła się w standardowym obrazie „facetów z mojej ulicy”.
Był niemal pewien, że źródło nieopisanej, absolutnie ekstatycznej przyjemności drzemało w miejscu, do którego – według wszelkich społecznych norm – mężczyzna nie powinien przykładać wagi / uwagi. Jego wyobraźnię podsycała wizja, w której to jakaś kobieta, dominująca i pełna gracji, odkrywała ten zakazany teren. Chciał, by to ona tam dotarła, by zajęła się jego odbytem z wprawą i czułością, z jaką on darzył łono każdej ze swoich partnerek. To pragnienie było tak silne, że aż fizycznie go to bolało.
Ponieważ aktualnie nie miał przy sobie żadnej śmiałej odkrywczyni, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Samotny wieczór w blokowisku przy akompaniamencie szumu miasta zdawał się idealną okazją.
Zaczął ostrożnie, pod prysznicem, pod pretekstem starannej higieny. Ciepła woda, mydło. Potem, już w łóżku, palec. Namaszczony lubrykantem, niepewny. Pierwsze, delikatne wejście było szokiem. Nie bólem, ale intensywnym, koncentrycznym pulsowaniem, które rozlało się po całym kroczu. Oddech Marka stał się głębszy. Eksperymentował, dociskając, poszukując. Gdy natrafił na prostatę, ciało zareagowało gwałtownym wstrząsem, a z gardła wydobył się stłumiony jęk. Orgazm był inny niż wszystkie dotychczasowe – głęboki, wibrujący, jakby płynął z samego środka jego istoty. Sperma po prostu z niego wypłynęła…
To był początek obsesji. Palec ustąpił miejsca dwóm, a potem niewinnie wyglądającej, gładko oszlifowanej rączce od młotka. Kupił dyskretnie przez internet wibrator analny, który wprowadzał go w stan niemal transcendentalny. Eksplorował nawet kuchnię: ogórek obleczony w prezerwatywę dawał uczucie wypełnienia, które doprowadzało go do szału. Każda sesja była podróżą. Orgazmy przychodziły z różną siłą – czasem były to delikatne, falujące uniesienia, a czasem krótkie, gwałtowne paroksyzmy, po których leżał wyczerpany, z oczyma szeroko otwartymi z niedowierzania.
Pewnego wieczoru, po szczególnie intensywnej zabawie z nowym, większym gadżetem, leżał na wznak. Ciało miał pokryte lepkim potem, a pościel – obfitą, wytryśniętą daleko spermą. Jego odbyt był obolały, pulsował żywym, gorącym rytmem. Ale ten dyskomfort był przyjemny, satysfakcjonujący, jak ból mięśni po dobrym treningu.
I wtedy, w tej właśnie chwili fizycznej ekstazy i psychicznego wyczerpania, przyszła ta myśl. Nie była delikatna ani wyrafinowana. Była prosta, pierwotna i niepohamowanie obsceniczna. Wyraziła się w jego głowie jednym, brutalnie dosadnym zdaniem, które w realnym życiu nigdy dotąd nie padło: „Chciałbym, żeby ktoś mocno, bardzo mocno, wbił mi język w dupę”.
To była myśl o całkowitym poddaniu, o absolutnej utracie kontroli, o tym, by jakiś inny – ktoś – sięgnął w nim jeszcze głębiej, niż on sam mógł to zrobić. Był to obraz tak przejmujący, że aż przerażający. I znacznie, znacznie więcej… Pojawiła się wizja nie anonimowego narzędzia, ale czyichś ust, języka, czyichś dłoni przytrzymujących jego biodra, czyjegoś szeptu w ciemności. Pragnienie, by ten intymny, samotny rytuał stał się wspólnym, dzikim tańcem.
Leżał tak długo, wsłuchany w bicie własnego serca, czując, że przekroczył kolejną, niewidzialną bramę. I wiedział, że jego poszukiwania dopiero się rozpoczęły. Tym razem nie chodziło już o przedmioty. Chodziło o drugiego człowieka.
Skomentuj Janek Anuluj pisanie odpowiedzi