Słońce zawisło nisko nad taflą jeziora Chechło, rozlewając po jego powierzchni gęste, miodowe światło. Fale leniwie lizały kadłub kajaka, który kołysał się w rytm oddechu natury. Małgorzata odpłynęła daleko, poza spojrzenia, poza szept liści i ciekawość brzegu. Tam, gdzie cisza była niemal erotyczna. Wciągająca. Nasycona.
Plecy oparła o twarde, plastikowe siedzenie. Szeroko rozstawione uda balansowały delikatnie z ruchem wody, a słońce całowało jej nagie ramiona. Rozpięte szorty odsłaniały sprężyste biodra, delikatnie zaróżowione od ciepła i podniecenia. Dłoń powoli, niemal ceremonialnie, wsunęła się pod cienką warstwę materiału – tam, gdzie ciepło buzowało, a wilgoć pulsowała oczekiwaniem.
Jej palce odnalazły łechtaczkę. Pierwsze muśnięcie było jak dotyk języka, drażniący, delikatny, ale obiecujący. Zadrżała. „Tak, właśnie tutaj… Na środku jeziora. Tylko ja i to cholerne niebo nade mną” – przeszło jej przez myśl, gdy rozchyliła wargi i zaczęła kreślić kręgi – coraz bardziej zuchwałe, coraz bardziej wilgotne.
Jej oddech przybrał nową formę – stawał się urywany, niespokojny, łapczywy. Druga dłoń wpiła się w rant kajaka, jakby to była jedyna kotwica, która trzymała ją jeszcze w rzeczywistości. Palce ślizgały się coraz szybciej, ciało drżało w odpowiedzi, a w głowie – obrazy. Męskie dłonie, ciepłe usta, wilgotny język, który nie znał litości. Westchnienie urwało się na pół słowa. „Tak… kurwa, tak… głębiej…”
Fale uderzały o kajak w rytm jej ruchów, jakby samo jezioro wtórowało tej scenie. Wargi rozchylone, policzki zarumienione, sutki wyraźnie zarysowane pod cienkim materiałem koszulki. Była naga pod ubraniem. Naga i bezbronna wobec przyjemności.
A potem – ten moment. Napięcie. Fala. Eksplozja. Całe jej ciało wygięło się w łuk, biodra oderwały się od siedziska, a palce zadrżały na ostatnim, decydującym muśnięciu. Krzyk zduszony między zębami, mokry ślad na udzie, drgawka, która nie chciała minąć.
Opadła ciężko, z rozkoszą wypisaną na twarzy i wilgocią wciąż rozlewającą się między nogami. Jezioro otulało ją jak kochanek – ciepłe, szeptem ciche, bezpieczne.
Nie wiedziała, że z brzegu – zza barowej altany, przez wojskową lornetkę – ktoś obserwował każdy jej ruch. I nie był to przypadek.
Skomentuj Marco Anuluj pisanie odpowiedzi